Strona główna | Aktualności | O klubie | Członkowie | Wyjazdy | Wyprawy | Kursy | Biblioteka | Materiały szkoleniowe | Galeria | Inne strony | Dla administratorów

Wyjazdy 2025

I kwartał

AUSTRIA - Alpy Zillertalskie - powrót do Berliner Hütte (skitury)

7 - 9 03 2025
Uczestnicy: Mateusz Golicz, Michał Ciszewski (KKTJ), Bartosz Berdel (KKTJ)

Dobrze, że zabraliśmy Bartka, bo to był jego pierwszy wyjazd "na chatki" i wszystko mu się podobało. My z Furkiem, stare i zblazowane marudy, ciągle tylko narzekaliśmy - że upał, że zimno, że kostka boli, że grypa bierze, że śniegu nie ma, a jak już jest, to nie taki; że lodowce to kiedyś dopiero były... - i że naprawdę musi być źle, skoro nawet banda Czechów już do Berliner Hütte nie zagląda!

W piątkowy późny poranek zaparkowaliśmy w dolnym pietrze doliny Zemmgrund (1257) i po nieco przydługim przepaku ruszyliśmy w górę dolny. Faktem jest, że od razu na fokach i faktem jest, że pod błękitnym i bezchmurnym niebem. Dotarcie do Berlinerhütte (2042) zajęło nam jakieś trzy godziny. W popłochu porzucamy balast, zajmujemy łóżka i ciągniemy dalej - tylko gdzie? Tę akurat dolinę wybraliśmy, bo miało tu być dużo opcji! A tu - gdzie nie spojrzeć, głównie szaro (skały), zielono (kosówka) lub żółto (zeszłoroczne trawy). Może ewentualnie niebiesko (nieprzysypany śniegiem, nagi lodowiec). Większa ilość skrystalizowanej wody zalegała głównie na dnach dolin, po których można było wytyczać slalomy między kamieniami. Zdecydowaliśmy się na rozpoznanie w kierunku Hornszpiców. Rozpoznanie, bo z perspektywy schroniska widać było tylko poszarpany lodowiec w oddali i nie było wiadomo, czy w ogóle da się na którykolwiek z pięciu rogatych wierzchołków wejść. Ten pierwszy dzień, po którym nie spodziewaliśmy się zbyt wiele, był dobry na rozpoznanie sytuacji; gdyby jednak trzeba było zawrócić, nie byłoby w końcu aż tak żal. Niestety powody do zawracania jakoś długo nie chciały się zmaterializować, a nogi coraz bardziej nas paliły. Udało się sforsować pierwszy śnieżny próg w wąskiej dolinie, a potem i ten drugi, z nagim lodem w szczytowej części. Za przewężeniem nad progiem stanęliśmy oko w oko z paszczą ziejącej na niebiesko, lodowcowej szczeliny... ale oto po zachodniej stronie wyłoniła się stroma, całkiem zaśnieżona "ścianka obejściowa". Nie pozostało nic innego, jak tylko związać się, założyć harszle i rozpoznawać dalej. Po jakichś czterdziestu minutach dotarliśmy na rozległą połać lodowca Hornkees. Miękki śnieg pod nartami dodał nam sił do dalszej wędrówki i tak oto "rozpoznawaliśmy" jeszcze w górę na ostatnich kaloriach, aż skończył nam się dzień. Z wysokości ok. 2800 m, w ostatnich promieniach słońca zjeżdżamy z powrotem do schroniska. Pierwsze 400 metrów to była poezja - najlepszy śnieg tego wyjazdu - aż szkoda, że go przeżywaliśmy już na dużym "zmęczu", bo w sumie tego dnia wyszło nam około 1650 Hm...

W sobotę miało trochę wiać, a jednak wiało bardzo. Zaplanowaliśmy wyjście na Schwarzenstein, na którym byliśmy już z Furkiem dziewięć lat temu. Szlak prowadzi przez eksponowaną na północny zachód dolinę boczną bez nazwy, którą osiągamy po piętnastu minutach od wyjścia ze schroniska. A w tej dolinie - nędza i rozpacz. Niepodobnym było iść wzdłuż kreski wyrysowanej na naszej mapie! W górnym piętrze niebieszczały wielkie, nagie lodowe pola, których nikt nie chciałby mieć pod nartami. Musieliśmy improwizować i wgryźć się w boki doliny, wytyczając zakosy na łatach śnieguwysypanych pomiędzy wygładzonymi skałami. Wybitnie pomógł nam w tym przygodny spacerowicz, który idąc najwyraźniej od parkingu najpierw nas dogonił, potem wyprzedził, przetorował 150 metrów pod górę klucząc między skałami i lodowymi polami - i kiedy już w końcu dotarł do sensownego terenu z dobrym śniegiem, zdjął foki i zjechał pospiesznie w dół, rzucając na odchodne, że spieszy mu się na obiad. Co kraj, to obyczaj. W końcu przewinęliśmy się na lodowiec Schwarzensteinkees i zaczęliśmy mozolnie się wspinać na znajdujące się w jego górnej części wypłaszczenie. Śnieg był miejscami zbetoniały od słońca, miejscami zbetoniały od wiatru, miejscami zgipsowany, a miejscami nadal puchowy ... ale zapewnialiśmy się nawzajem, że jak jeszcze trochę na ten miks poświeci słońce, to przecież "odpuści" i będzie super. Słońce słońcem, ale tymczasem wiatr zrobił się tak dosyć sztormowy i mimo tzw. pełnej lampy, na wspominanym wypłaszczeniu (ok. 3160) założyłem na siebie wszystko, co miałem w plecaku; a w sumie było tego pięć warstw... Ostatnie kilkadziesiąt metrów grani wiodącej na wierzchołek (3369) zrobiliśmy "z buta". Przy krzyżu spotkałem parę Austriaków, ale zagłuszający wicher pozwolił tylko na krótką wymianę pozdrowień. Zrobiliśmy sobie pamiątkowe zdjęcie, dopięliśmy buty i żądni nagrody puściliśmy się po lodowcu w dół. Niestety. Dobra była "rynna" tuż pod Schwarzensteinem i niespodziewanie dobre było kilka pól śnieżnych pomiędzy kamieniami, tam, gdzie w górę prowadził nas "lokals". Razem wszystkiego może z 200 - 250 metrów. Reszta była naznaczona przykrymi niespodziankami, a miejscami sporą walką o każdy zakręt.

W niedzielę podjęliśmy próbę zdobycia IV Hornspitze, drogą tak przyjemnie już "rozpoznaną" w piątek. Ponownie wdrapaliśmy się przez pierwszy próg, drugi próg, a potem ściankę obejściową na lodowiec Hornkees. Intensywny wiatr w ciągu dwóch dni przerobił miły, piątkowy puch na jakieś obleśne, gipsowe kulfony. W pewnym momencie odbijamy z nagranego na GPSie śladu na wschód i wchodzimy w żleb prowadzący na przełęcz między IV i V Hornspitze. Pogoda ewidentnie się kończy. Wiatr jest tym razem w zestawie z powiększającym się coraz bardziej zachmurzeniem. Na przełęczy - na około 3080 - dokonujemy rachunku sumienia i dochodzimy do wniosku, że przy warunkach, jakie są, nie opłaca się nam gramolić na wierzchołek. A warunki w rzeczy samej nie rozpieszczały - tym razem niemal na całej swojej długości, aż do okolic schroniska, nasz zjazd miał charakter walki, którą na szczęście znowu udało się wygrać z niewielkimi stratami (... coś mi tylko strzyknęło w krzyżu przy jednym ostrym hamowaniu). Tyle dobrze, że spod chatki bez większych problemów zjechaliśmy do auta, raptem w kilku miejscach przenosząc narty po odsłoniętym drogowym żwirze. W sumie wyszło jakieś 4000 Hm w trzy dni. Było oczywiście super, miło było zażyć świeżego powietrza, zjeść solidną porcję małopolskiego dzika i zmęczyć się dla zdrowotności. Ale i trzeba przyznać, że warunki śniegowe w austriackich Alpach tej zimy jak na razie są żałosne...


Tatry Wys. - Hala Gąsienicowa

09 03 2025
Uczestnicy: Teresa i Damian Szołtysik, ...

3 dni "upałów" i śnieg zjechał. Robimy taką bardziej męczącą niż efektowną trasę . Z Brzezin na butach do Psiej Trawki i dalej do Waksmundzkiej Polany gdzie zakładamy narty. Szlak do Murowańca jest taki trochę upierdliwy w tych warunkach. To do góry, to w dół, raz śnieg jest, raz brak. Kilka razy narty zakładamy to zdejmujemy. Zejście do Żółtego Potoku jest oblodzone i przez to niewygodne do zejścia z nartami. Koniec końców dowlekamy się do Murowańca i dalej do Betlejemki gdzie spotykamy się z naszymi klubowymi przyjaciółmi - Stasiem, Magdą, Asią i Łukaszem (odbywało się szkolenie zimowe w ramach kursu). Próba wejścia na KM utknęła w gęstwinach więc robimy odwrót i zjeżdżamy dol. Suchego Potoku, kilka razy ściągając narty na przetopach. Zjazd albo po lodzie albo po wodzie. Wszystkiego wyszło 18 km i 760 m deniwelacji.

Foto: http://foto.nocek.pl/index.php?path=.%2F2025%2FHala

Beskid Żyw. - Pilsko

02 03 2025
Uczestnicy: Teresa i Damian Szołtysik

Nieśmiertelne Pilsko (1557) jako skiturowy cel, by wycisnąć jeszcze coś z tej "zimy" z rowerowym epizodem. Z przełęczy Glinne od auta idziemy na nartach granicznym szlakiem. Śnieg na podejście w miarę, tylko na jednym, stromym, kamienistym odcinku, na chwilę zdejmujemy narty. Od wys. 1200 m cudowna zima i fajny zsiadły puch. Na przełaj osiągamy wierzchołek słowackiego Pilska. Zjeżdżamy do Korbielowa nartostradami. Wyciągi chodzą tylko do Szczawin więc góra opanowana przez skiturowców. Zostawionym wcześniej na dole rowerem jadą na przełęcz po auto by po tym zabrać Esę i wrócić do domu. 915 m deniwelacji (z tego 165 m rowerem do góry).

Foto: http://foto.nocek.pl/index.php?path=.%2F2025%2FPilsk

Centralny zimowy obóz tatrzański'2025

28 02 - 02 03 2025
Uczestnicy: Miłosz Pawlik + dwudziestu kilku grotołazów i grotołazek z całej Polski

Dzień 28.02.2025

miejsce działania – Wielka Świstówka w Dolinie Miętusiej.

Tematem zajęć była asekuracja w terenie śnieżnym przede wszystkim w praktyce. Mieliśmy możliwość przećwiczyć budowę różnych wariantów stanowisk w zależności od dostępnego sprzętu oraz warunków śniegowych. Cześć grupy miała jeszcze okazję przećwiczyć procedury w przypadku zejścia lawiny na poszkodowanych tj. namierzanie detektorem , sondowanie, oraz odkopywanie delikwenta.

Dzień 01.03.2025

miejsce działania - tzw. Laboratorium Zimowe na Hali Gąsienicowej.

Startujemy z Brzezin. Tematem zajęć była umiejętność poruszania się w warunkach zimowych na asekuracji lotnej. Podzieleni na trzy lub cztero osobowe zespoły pokonujemy kilka wyciągów również na własnej protekcji.

Dzień 02.23.2025

miejsce działania – Niżna Świstówka w Dolinie Małej Łaki.

Pogoda nareszcie się stabilizuje błękitne niebo i ciepłe słońce dają dużo frajdy. Na koniec zostają ćwiczenia z tarzania w śniegu lub bardziej fachowo ćwiczenia z hamowania czekanem. Poza standardowymi wariantami piękna aura niektórych prowokuje do wykorzystania warunków w bardziej kreatywny sposób.

Foto: http://foto.nocek.pl/index.php?path=.%2F2025%2FOboz

TURCJA: wspinaczka skałkowa

22 02 - 01 03 2025
Uczestnicy: Paweł Szołtysik, Bianka K. (os. tow.)

Postanowiliśmy odwiedzić rejon wspinaczkowy Geyikbayiri, który uważany jest ponoć za najlepszy rejon dla wspinaczki sportowej w całej Turcji. Przylatujemy do Antalyi po południu i wynajmujemy na samochód na lotnisku. W Turcji owszem istnieją połączenia busami pomiędzy miastami ( nawet da sie dotrzeć busem do Geyikbayiri - wioski która góruje nad rejonem skałkowym) jednak stwierdziliśmy ze będziemy się dosyć często przemieszczać, a że mieliśmy z góry zarezerwowane miejsca na noclegi w różnych lokalizacjach, opcja auta najbardziej nam pasowała. W samym Geyikbiari jest dosyć fajna oferta noclegowa. We wiosce funkcjonuje parę hosteli a w poblżu głównej drogi kempingi dla wspinaczy. Podczas naszego tygodniowego pobytu skupiamy się głównie na wspinie. Odwiedzamy sektory Gizbahci, Sincap, Gizmo, Mandela i "Kebap" :) Podczas paru dni na skałach robimy dość sporo dróg w przedziale od V do VI.2. W całym rejonie dominują drogi jednowyciągowe choć bywają te bardzo krótkie i bardzo długie. Zdarzają się też w niektórych sektorach drogi na 2 wyciągi. Ogólnie super wspinanie, tarcie i duży wybór trudności dla każdego. Temperatura nie dopieszczała ( było max 14 st za dnia a w nocy około 0 ) ale luty to ewidentnie tamtejszy sezon który trwa mniej więcej od października do końca marca. Oprócz Geyikbayiri spędzamy trochę czasu na spacerach w niższych partiach gór w okolicy miasta Kemer ( zaraz przy wybrzeżu wznoszą sie góry Taurus które wyrastają tutaj już na ponad 3000 m, u góry pełno śniegu). Dodatkowo zwiedzamy w rejonie Antalyi ciekawe antyczne ruiny miast Phalesis, Perge i Termessos.

Foto: http://foto.nocek.pl/index.php?path=.%2F2025%2FTurcja

AUSTRIA - Venedigergruppe - skitury

21 - 25 02 2025
Uczestnicy: Mateusz Golicz, Aleksandra Skowrońska-Golicz

“Nie martw się, zobaczysz, w lutym jeszcze sypnie” - tak pocieszałem Olę w styczniu. No i nie sypnęło. Aby skorzystać jakkolwiek z zimy, trzeba było zaszyć się gdzieś wysoko i siedzieć tam do oporu, nie marnując energii na powroty do zielonych dolin. Tylko jak zmieścić w plecaku zaopatrzenie? Tak oto nadarzyła się nam okazja do spędzenia ferii w nieco innym niż zwykle formacie: zakwaterowaliśmy się aż na pięć dni w poważnym górskim schronisku, zamawiając pełen wikt i pakiet żetonów na ciepłą wodę pod prysznicem.

W piątkowe popołudnie wystartowaliśmy z przysiółka Ströden (1400), niby już od parkingu drepcząc na fokach. Im dalej w głąb doliny Maurertal, tym było straszniej. Drogę przez słabo zaśnieżony las co rusz zagradzały nam lawiniska, takie wcale nie lutowe, a późno-kwietniowe, po lawinach, po których przejściu odsłoniła się trawa i poszycie. Gdy wyszliśmy w końcu z lasu, oczom naszym ukazał się kolejny obraz nędzy i rozpaczy: cała zachodnia strona doliny nie nadawała się do niczego. A przynajmniej do niczego z nartami. Spośród licznych wycieczek skiturowych możliwych do zrobienia z Essener und Rostockerhütte, połowa od razu odpadała z powodu braku śniegu…

Przynajmniej tyle, że trafiliśmy na dobrą pogodę. Do chatki dotarliśmy po ponad trzech godzinach marszu. Miejsce bardzo przypadło nam do gustu. Mimo dużej pojemności noclegowej obiektu (którą najbardziej odczuwało się nosem w suszarni…), panuje w nim klimat górskiej serdeczności. W głównej sali stoi pianino, handpan i sprzęt perkusyjny. Przed kolacją gospodyni czystym głosem zaintonowała kilka klasyków, akompaniując sobie ściągniętą ze ściany gitarą. Punktualnie o siódmej kuchnia zadzwoniła dzwonem. Na ten znak, cała sala wygłodniałych skiturowców, Austriacy, Czesi, Słoweńcy, my, w sumie ze trzydzieści osób, rzuciła się na jedzenie. Ku mojemu zdziwieniu, wydawane z samoobsługowego bufetu, od zupy (cebulowa), poprzez sałatki, aż do drugiego dania (wieprzowina pieczona z cebulą, w towarzystwie również pieczonych ziemniaków z pysznym, ziołowo-twarożkowym dipem). Dokładki do woli. Obsługa chatki wychodzi z słusznego założenia, że gość najedzony to gość zadowolony, więc trzeba ugotować tyle, żeby starczyło wszystkim pod korek. Na deser były gofry. Samoobsługowe Winterraumy mają swój romantyczny klimat, ale takich pyszności to z proszku wniesionego na własnych plecach się nie ugotuje!

Chatka jest na 2208 i niestety jest to już wystarczająco wysoko, żeby człowiekowi “oderwanemu od biurka” utrudnić sen, przynajmniej pierwszej nocy… W sobotę trochę półprzytomni poszliśmy w eksponowaną na wschód dolinę boczną, najpierw przez próg do jeziorka Simonysee, a potem przez kolejny, straszniejszy próg w stronę przełęczy Reggentörl (3047). Śnieg występował w ilości nawet zadowalającej, ale za to był twardy, a jak nie twardy, to łamliwy. Na stromych trawersach w ruch poszły harszle. Na przełęcz dotarłem sam. Ola skończyła wycieczkę jakieś 40 m niżej, ale nie było czego żałować. Łagodny zjazd po lodowcu z przełęczy, który obiecywała mapa, przebiegał po zestalonych koleinach. Zęby musiałem trzymać zaciśnięte, żeby mi potem dentysta nie robił złośliwych uwag, że nie dbam. Niżej było nieco lepiej; udało się poprowadzić zjazd do jeziorka omijając trawersy stromym, ale nawet nie aż tak wąskim kuluarem sprowadzającym ze “strasznego progu”. Najlepszy był odcinek spod jeziorka do dna doliny. Dzień był słoneczny i mało wietrzny, choć trochę zimny, bo byliśmy na ogół w cieniu. Na kolację podano zapiekanki makaronowe do wyboru - jedna z boczkiem i jajkiem, druga z karczochami i śmietaną. W obydwóch dużo sera i oczywiście nikt nie bronił łasuchom spróbować obydwóch. A łasuchów nie brakowało - w schronisku tłum, jakieś czterdzieści osób, bo wiadomo, weekend. Na deser były gofry.

Niedziela, zgodnie z prognozą, była nieco bardziej chmurna. Ola została w schronisku z książką i robótką. Ja po śniadaniu zabrałem się za trawers piramidy szczczytu Rostocker Eck, przemykając po betonie wylanym między głazami do doliny potoku Malhambach. Ponownie z wydatną pomocą harszli osiągnąłem następnie skraj lodowca Malhamkees, aby dalej ciągnąć w górę wzdłuż Złej Ściany (Böse Wand). Ponieważ byłem sam, plan był taki, żeby prowadzić peleton i liczyć na to, że w razie jakichś kłopotów jedna z idących za mną ekip mnie litościwie pozbiera. Myślałem, że zostawiłem wszystkich z tyłu - aż tu nagle minęła mnie pędząca w dół krótkim skrętem po lodowcu austriacka trójka. O której oni wstali…? W każdym razie, kiedy zostawiłem narty pod granią i udałem się piechotą na rozmyślania na wierzchołek Malhamspitze (3364), pozostałe zespoły na lodowcu nadal jeszcze składały się z małych punkcików i moje rozmyślania mogły sobie spokojnie przebiegać w majestatycznej ciszy. Zjazd po lodowcu był super - z pięćset metrów pionu po w miarę miękkim. Potem masakra, a potem jeszcze większa masakra, bo przecież ten trawers po wylanym betonie… Ale i tak wróciłem na tyle wcześnie, że jeszcze nawet sporo udało mi się poczytać. Na kolację był ryż z dwoma sosami do wyboru, dwumięsnym lub brokułowym. Na deser były gofry. W bufecie sałatkowym zabrakło tego wieczoru rukoli, no ale już trudno. Za to zupka pomidorowa w stylu gazpacho - pyszka!

W poniedziałek ruszyliśmy na północ płaską, mocno obrobioną przez nieistniejący już lodowiec doliną górnego biegu potoku Maurertal. Z początku ledwo mogłem nadążyć za wyspaną i wypoczętą Olą. Naszym celem był Großer Geiger (3360). Wszyscy, z którymi rozmawialiśmy w schronisku o górskich planach albo dopiero co byli na Geigerze, albo właśnie się tam wybierali. Jak to bywa w Wysokich Taurach, na końcu doliny był próg, a na szczycie progu zaczynał się lodowiec. Nad górami w oddali na południu kłębiły się chmury i trochę się ich obawialiśmy, ale koniec końców przez cały dzień prażyło nas słońce. Dla śniegu na naszej trasie to był dzień, jak co dzień - bo leżał w ekspozycji południowej, a na lodowcu południowo-zachodniej. Więc od ostatnich opadów - dawno temu - wierzchnia warstwa wielokrotnie nadtapiała się w dzień i zamarzała ponownie w nocy. Szczegółowy dla nas skutek tych ogólnych okoliczności geograficznych był taki, że znów niemałą część dnia spędziliśmy “na harszlach”… Na górze prawie wcale nie wiało, więc na przełączce pod szczytem (ok. 3240) przebimbaliśmy niemal dwie godziny, czekając aż słońce ugotuje nam na miękko chociaż wierzchnią warstwę śniegu. Ja w tym czasie odwiedziłem na butach wierzchołek, a Ola nadrabiała zaległości w Internecie (… bo schronisko było przyjemnie odcięte od świata). Ku dołowi obróciliśmy czubki naszych nart około godziny drugiej. Nie było jakoś tragicznie, ale jednak gorzej, niż myśleliśmy. Koleiny pozostawione przez setki naszych poprzedników dodatkowo utrudniały zjazd. Najwięcej radości dostarczył nam nieco “odpuszczony” śnieg na progu sprowadzającym spod lodowca do dna doliny. Miłą niespodzianką było to, że nieco tylko się odpychając dotarliśmy zjazdem niemal do schroniska; rano byliśmy przekonani, że na powrocie będziemy potrzebowali fok! Na kolacji byliśmy tym razem sami we dwoje. Była zupa rosołowo-cebulowa, na drugie makaron z nieco zmodyfikowanym sosem z wczoraj, a na deser świeżo usmażone pączki do maczania w musie jabłkowym.

We wtorkowy poranek pogoda była niespodziewanie dobra. Zapowiadał się kolejny słoneczny dzień, ale nam jednak już przyszedł czas do domu. Zjazd doliną Maurertal był czasem rzeźbą, a czasem rzeźnią, ale rozsądek w końcu zatriumfował i spory kawał przeszliśmy na butach. Dzięki temu obyło się bez ofiar. W sumie wyszło mi nieco ponad 4000 Hm w pięć dni.

Tatry Zach. - jaskinia Nad Kotliny - Śnieżna do syfonów Dziadka i Marzeń

22 - 23 02 2025
Uczestnicy: Jerzy Ganszer (SBB), Marek Sobański (SBB), Marcin Freindorf (KKTJ), Kaja Fidzińska (KKTJ), Damian Szołtysik

Pogoda była piękna a akcja w dziurze jeszcze piękniejsza. Wszystko się udało zgodnie z planem. Dotarliśmy do syfonów na dnie jaskini (Jurek z Kają do Dziadka), ja z Markiem (do Marzeń gdyż nigdy wcześniej tam nie byliśmy). Ponad 750 m deniwelacji. Błotne Łaźnie okazały się ciut łaskawsze niż zwykle. Do góry walczymy z narastającym zmęczeniem. W każdym razie ja osobiście pod Zlotówkę docieram na maksa skonany. Pod Zlotówką ucinamy 5-godzinną drzemkę i z większymi siłami wychodzimy na powierzchnię. W otworze wytopione, naturalne, obszerne igloo. W sumie czas akcji w jaskini - 22 h. W Tatrach generalnie śniegu mało (choć w okolicach otworu nawet sporo), twardo.

Foto: http://foto.nocek.pl/index.php?path=.%2F2025%2FKotliny

Beskid Śl. - Blatnia inaczej

22 02 2025
Uczestnicy: Asia Piskorek

W planach miałam szusowanie po jakimś stoku z koleżanką, ale odwołała wjazd w ostatniej chwili. Nie bardzo widziało mi się jeżdżenie kanapami w pojedynkę, a na skitury warunków brak. Przy śniadaniu zrobiłam szybkie rozeznanie najbliższych szlaków i wybrałam się do Jaworza, gdzie ruszyłam spod ośrodka ZHP czerwonym szlakiem, przechodząc przez Czupel i Mały Cisowy do schroniska na Błatniej. Całkiem dobrze czułam się sama ze sobą, dlatego po 5 min popijania herbaty wśród ciągle napływających tłumów, wycofuję się do Rancza w Błatniej i tam schodzę Szlakiem Szklanym z powrotem do samochodu.

Beskid Śl. - Małe Skrzyczne

16 02 2025
Uczestnicy: Mateusz Golicz

Mroźny, ale słoneczny poranek rozpoczynam o 08:00 spod dolnej stacji gondoli. Wyciągi jeszcze nie są otwarte na dobre, ale ludzie już się powoli roją. Drepczę na fokach wzdłuż trasy nr 1, rowno po godzinie docierając na Małe Skrzyczne. Stamtąd zjeżdżam grzbietem w kierunku Kopy Skrzyczeńskiej, a następnie zboczami opadającymi do doliny Żylicy, momentami ćwicząc przebijanie się przez gęsty las. W końcu zatrzymują mnie kamienie i brak "podkładu" pod cienką warstwą świeżego śniegu. Podchodzę z powrotem w kierunku górnej stacji wyciągu talerzykowego. Na niebie snują się już ołowiane chmury, ale nie wieje, więc idzie się bardzo dobrze. Ponownie osiągnąwszy Małe Skrzyczne, zjeżdżam trasami na parking, slalomem między tłumem narciarzy zjazdowych oraz skiturowców. W sumie 1005 Hm. Ślizgi do serwisu.

Tatry Zach. - jaskinia Kasprowa Wyżnia i Średnia

16 02 2025
Uczestnicy: Tomek Jaworski, Tomek Nowojewski, Ola Pokorska i Przemek Żmuda

Zapowiadało się jak szybka i łatwa akcja. W niedzielny poranek niewielki ruch na drogach sprzyjał wczesnemu dotarciu do Kuźnic. Trudności pojawiły się dopiero po opuszczeniu głównego szlaku prowadzącego na Kasprowy Wierch. Pomimo wcześniejszego przygotowania, map i gpsa droga nie była oczywista. Po licznym zbaczaniu ze stromej ścieżki ostatecznie udało się lokalizować otwór jaskini Kasprowej Wyżniej, od której zaczynaliśmy. Całość akcji znacznie utrudniał mróz -10 0 C.Ubrania zupełnie sztywniały po kilkunastu sekundach od ich zdjęcia podczas przebierania. Napoje nie będące w termosach zamarzały. Jaskinia okazała się niewielka. Wewnątrz uformowały się lodowe stalagmity. Na szczęście szczelina, którą się wspinaliśmy, nie była pokryta lodem i nie sprawiła większych trudności. W Tatrach była niesamowita przejrzystość. Widoki które ujrzeliśmy były warte wejścia na tą wysokość. Kolejną jaskinią była Kasprowa Średnia. Po pokonaniu krótkiego trawersu mogliśmy się nacieszyć temperaturą około 15 stopni wyższą niż na zewnątrz. By dostać się do studni pokonaliśmy spory odcinek czołgając się i na czworaka. Oszczędzaliśmy długość liny podczas poręczowania, a i tak okazało się, że przydałyby się jeszcze dwa metry do zupełnie swobodnego zjechania na samo dno studni. Po zjechaniu całej grupy sprawnie opuściliśmy jaskinię. W drodze powrotnej zaskoczył nas śnieg zasypujący wcześniejsze ślady utrudniając odnalezienie ścieżki, ale i tak szybko dotarliśmy na parking.

Beskid Śl. - Zbójnicka Kopa

16 02 2025
Uczestnicy: Teresa, Paweł, Damian Szołtysik

Wyjazd bardziej techniczny (test nowego sprzętu i butów). Spod gondoli podejście nartostradą nr 3 (oficjalny szlak skiturowy) wychodzimy na Zbójnicką Kopę. Stąd grzbietowym szlakiem pod Skrzyczne gdzie ostatnie podejście to kamienista tarka, więc dalej się nie pchamy. Tu zjeżdżamy po naturalnym śniegu do małej kotlinki i podchodzimy stromym zboczem w rakach (również test). Zjazd nartostradą pełną narciarzy do parkingu. Na naśnieżonych trasach warun nie zły co przekłada się na dużą frekwencję. Po za trasą do zjazdu warunków raczej nie ma za wyjątkiem samych wierzchowin.

Beskid Śl. - Pętla wokół Brennej

09 02 2025
Uczestnicy: Asia Jaworska +os.tow.

Czekanie na warunki skiturowe w Beskidach to naiwność, więc wybieram górskie wędrówki...Robimy 16km pętlę: Brenna Leśnica-Trzy Kopce Wiśl.-Przęłęcz Salmopolska-Grabowa-Stary Groń-Brenna Leśnica. Na szlaku cicho i spokojnie, wyłączając oczywiście Przełęcz Salmopolską, gdzie nie ma w zasadzie gdzie palca wcisnąć.

Beskid Śl. - Małe Skrzyczne

09 02 2025
Uczestnicy: Mateusz Golicz

Parkuję w Solisku o 08:30 i ruszam na fokach nieczynną, ale nieco ośnieżoną "Golgotą". Po jakichś stu metrach daję nura w las i przebijam się do niebieskiego szlaku, prowadzącego w kierunku Malinowskiej Skały. Przekraczam rzekę Żylicę i dalej drepczę leśnymi drogami, które doprowadzają mnie na zachodnie zbocza Kopy Skrzyczeńskiej. Tam wbijam się zakosami w las i wychodzę na grzbiet na ostatniej przełęczy, tuż przed Małym Skrzycznym. Na wierzchołku przepinam się do zjazdu i puszczam się trasą ośrodka narciarskiego aż do dolnej stacji gondoli. Klucząc między tłumami narciarzy, podchodzę skrajem trasy z powrotem na Halę Skrzyczeńską i zjeżdżam do Soliska. Niezły dzień - zrobiłem w sumie 1000 metrów przewyższenia i 14 km. Ku mojemu zaskoczeniu, narty niosłem w rękach raptem przez kilka metrów. Ludzi, wiadomo, w ośrodku narciarskim trochę było, ale większość czasu spędziłem na szczęście w spokojnym lesie.

Beskid Śl. - Błatnia

09 02 2025
Uczestnicy: Paweł, Teresa i Damian Szołtysik, Bianka K. (os.tow.)

Wybraliśmy dość niebanalną trasę z Jaworza. Przez Borowinę, Wysokie (miejsce dawnego kościółka z XVIII w) oraz Przykrą wychodzimy na Błatnię (917). Tu już dość rojno, choć udało się znaleźć wolny stolik w schronisku. Później znów głównie bez szlaków, przez Ostrą stromym zejściem osiągamy parking. Środek lutego a śnieg zalega tylko incydentalnie. Warunki dobre na rower i piesze wędrówki. O nartach lepiej nie myśleć. 550 m przewyższenia i 12 km.

Foto: http://foto.nocek.pl/index.php?path=.%2F2025%2FBlatnia

Beskid Śl. - Pod Małą Czantorią

02 02 2025
Uczestnicy: Mateusz Golicz, Felicja (niezrz.), pies

Niedzielny spacer z psem. Parkujemy pod wyciągiem narciarskim "Poniwiec". Przypinam do plecaka dwie party nart i piechotą drepczemy wszyscy "Ścieżką Rycerską" aż do górnej stacji wyciągu. Tam zakładamy buty narciarskie i zjeżdżamy trasą zjazdową do parkingu. Tę część wycieczki pies miał odbyć w plecaku, ale trasa była niemal pusta, więc zamiast tego biegł za mną; podobało się. Krótka wycieczka, niecałe 250 Hm.

Kluczowa Sztolnia Dziedziczna

02 02 2025
Uczestnicy: Teresa i Damian Szołtysik + osoby tow.

To od dobrych kilku lat udostępniona turystycznie sztolnia, która przez kilkadziesiąt lat była zapomniana. M. in. dzięki naszym byłym kolegom z Nocka, w szczególności Michała Maksalona (działali również w Extreme Zabrze, eksplorowali te podziemia), po wielu latach prac i dofinansowaniu UE została ona oczyszczona z zalegającego niemal po strop mułu i zrewitalizowana. Obecnie płynie się łodziami pod Zabrzem na odcinku ponad 1100 m. Po drodze można podziwiać nacieki "jaskiniowe". Następnie pieszo w kutym chodniku pokonuje się drugi kilometr. Z dołu wyjeżdża się pochylnią przy szybie Kernal. Za tym szybem na wschód wyrobisko jest niedostępne.

Sztolnia była drążona od końca XVIII wieku przez 64 lata między Chorzowem a Zabrzem na odcinku 14 km. Celem było odwodnienie okolicznych kopalń i transport łodziami węgla do Kanału Kłodnickiego. Niesamowite dzieło ówczesnej inżynierii. W momencie jej ukończenia traciła na znaczeniu z uwagi na wydobycie z niżej zalegających pokładów oraz przejęciu transportu przez kolej. Warto przyjechać to zobaczyć.

Beskid Żywiecki - XIII Zimowa Wyrypa Beskidzka

01/02 02 2025
Uczestnicy: Mateusz Balcer

Wziąłem udział po raz piąty w zimowej wyrypie i drugi raz samemu. I pierwszy raz w tak lichych zimowych okolicznościach. Wyruszyłem z Nickuliny około godziny 8:30, a dotarłem do domu teściów w Rajczy o 4:15 w niedzielę. Za najładniejszy odcinek trasy mogę uznać zejście niebieskim szlakiem z Rycerzowej, a za najbardziej spektakularny podejście pod Oszasta w pomarańczowych promieniach zachodzącego słońca. Ten oszust był zmrożony na całym podejściu i postawił ciekawe wyzwanie beskidzkie. Tutaj też dopiero warunki można było uznać za zimowe i takie pozostawały, aż do Boraczej. W trakcie marszu na 3 godziny połączyłem siły z napotkanym po drodze wyrypowiczem Szymonem z Bielska, ale różnica w ustawieniu naszych tempomatów zmusiła nas do rozdzielenia się przy przełęczy Glinka. Na Krawcowym i na Rysiance łapałem się jeszcze z 3 osobową grupą z Krakowa. I to byli niestety wszyscy, nieliczni wyrypowicze napotkani przeze mnie w tym roku. Pod Lipowskim Wierchem zdecydowałem się iść dalej żółtym szlakiem w stronę Hali Redykalnej i dopiero tam odbić z głównej trasy wyrypy. Pozostanie wiernym trasie było dla mnie szczęśliwe i dało ogromną ulgę. Schodząc z Redykalnej w stronę Boraczej usłyszałem po swojej prawej stronie w okolicach zielonego szlaku wyjącą sforę wilków w tę ciemną noc nowiu księżyca. Zachowałem pełen spokój, czego dowodem były wybuchy okrzyków i wyrafinowanych wiązanek puszczanych w stronę kręcących się przede mną w dalszej części szlaku stad saren i jeleni.

Trasa oficjalna: Chatka na Zagroniu - Ujsoły - Bacówka PTTK na Rycerzowej - Bacówka PTTK Krawców Wierch - Schronisko PTTK na Rysiance - Schronisko PTTK Hala Lipowska - Chatka na Zagroniu

Link do mojej trasy: https://mapa-turystyczna.pl/route/30isi

Jura - Jama Ani

01 02 2025
Uczestnicy: Asia Piskorek, Asia G., Jakub N. (oboje KKTJ)

Spełniam moje kolejne małe jaskiniowe marzenie i jadę na akcję liczenia nietoperzy. Choć sama akcja była dość krótka, a jaskinia niewielka, to towarzystwo doborowe i jaskinia nie byle jaka. Razem z Asią dołączamy do Kuby, który w zeszłym tygodniu przeprowadzał akcje liczenia nietoperzy na Jurze. My dołączamy w liczeniu w jaskini Jama Ani znajdującej się na terenie Ojcowskiego Parku Narodowego. Jaskinia usytuowana jest w zboczu, więc do środka docieramy zjazdem, przejeżdżając przez kratę, zagłębiamy się w dość wąską szczelinę. Jaskinia nie jest obszerna, sprawdzamy dwie studnie dostępne zjazdem, czołgamy się w trzech korytarzach (każde z nich niezbyt obszerne, dlatego rozumiemy, dlaczego moja i Asi niewielkie osoby były mile widziane na tej akcji!) i zaglądamy do wszelkich szczelinek i zagłębień. W jaskini dużo nacieków, niestety część z nich nosi ślady dewastacji z dawanych lat. Widok przykry, choć panujący w jaskini mikroklimat sprawił, że zaczynają się odbudowywać. Po niespełna 1,5h jesteśmy na powierzchni.

Zdjęcia:http://foto.nocek.pl/index.php?path=.%2F2025%2FJamaAni

AUSTRIA - skitury w Granatspitzgruppe i Venedigergruppe

26 - 29 01 2025
Uczestnicy: Mateusz Golicz (RKG), Michał Ciszewski i Bartek Berdel (KKTJ)

Jak to często o tej porze roku bywa, moi górscy przyjaciele z Krakowa urzędowali trochę pod jaskinią Lamprechtsofen. Przyłączyłem się do nich na kilka dni. Stan pokrywy śnieżnej w Alpach niestety pozostawiał wiele do życzenia. Życie nauczyło nas już, że w takich wypadkach często im wyżej - tym lepiej. Z drobnymi trudnościami przekonałem kolegów, że dla dobrego śniegu warto dojechać nawet 1.5 godziny na przełęcz Gerlos. Droga na przełecz jest wprawdzie płatna, ale o tym na szczęście zapomniałem. W poniedziałek wystartowaliśmy z Finkau, z 1420 m i już od parkingu szliśmy w puchu. Radość nie trwała jednak długo, bo kiedy wyszliśmy na halę Trissalm, oczom naszym ukazał się rozległy krajobraz pełen wystających kamieni. Wkrótce założyliśmy narty na plecy i podnieśliśmy je o 250 metrów w stromym lesie. Grubość pokrywy śnieżnej pod niektórymi drzewami wynosiła zero centrymetrów. Trzeba jednak przyznać, że nie było to dla nas zupełnym zaskoczeniem - szlak w niektórych miejscach był ubezpieczony klamrami i musiałoby naprawdę sporo napadać, żeby dało się tym lasem zjechać ... Nad lasem śnieg miał bardzo dobrą, miękką konsystencję, ale było go nadal o jakieś dwa metry za mało. Im wyżej - tym gorzej, a przyroda dosadnie tłumaczyła nam, dlaczego akurat tak: zaczynało coraz mocniej wiać. Na nienazwanej "buli" nad jeziorkiem Wildkarsee postanowiliśmy zawrócić i zjechać wypatrzonym wcześniej polem śnieżnym, prowadzącym do kotła Wildkar. Było to trochę ryzykowne, bo stanu śniegu w tym kotle nie widzieliśmy podchodząc, ale ostatecznie wyszło nam to na dobre. Zjazd do "pionowego lasu" miał charakter slalomu między menhirami i dolmenami, ale przebiegał w bardzo dobrym śniegu. Jakimś cudem nie "złapałem" żadnego kamienia, a moi towarzysze raptem po jednym, a niegroźnym. Przez pionowy las oczywiście narty znosiliśmy. Od hali pod lasem śnieg rujnowała mżawka, wpływająca negatywnie na jego właściwości jezdne. Ale jak na ogólne warunki, to i tak byliśmy bardzo zadowoleni dopisaniem do rachunku po 1340 metrów. Pogoda też dopisała, może i był momentami silny wiatr, ale i słońca trochę zażyliśmy.

We wtorek przez cały dzień lało i wiało. Wielką kupą poszliśmy do jaskini Lamprechtsofen. Pierwszy poszedł Andrzej, za nim ja z Furkiem z transportem stali do modernizacji ubezpieczeń, potem Bartek z córką Anią, a na końcu jeszcze Agnieszka i Krzysztof. Grupa dosyć się rozciągnęła. Po może 20 minutach dotarliśmy do Andrzeja, czekającego tuż przed syfonem Bocksee. Na ścianach jaskini są tu znaczniki pomiarowe. Drzwiczki, za którymi utknąłem jakiś czas temu znajdowały się cztery metry pod lustrem wody, które w czasie naszej 15-minutowej bytności w tym rejonie podniosło się o 40 centymetrów. Akcja skończyła się więc dosyć szybko. Najdłużej przebywały pod ziemią dzieci, Inka i Julka, które wraz z Brodzią i ciocią Pumą poszukiwały ciekawych kamieni w części turystycznej. W tym samym czasie Furek, z niewielką tylko pomoca innych uczestników obozu, przeserwisował wszystkim zgromadzonym narty - ostrzenie, smarowanie, a w niektórych wypadkach również i regeneracja ślizgów. Do sukcesów tego dnia należało również moje ciasto imbirowo-gruszkowe, Agnieszki pyszne warzywne curry z batatem oraz opracowanie uproszczonego głosu basowego do "House of the Rising Sun". Objadaliśmy się też dzikiem, upolowanym osobiście przez Bartka. Strzelanie do zwierząt to zdecydowanie nie mój klimat, ale Maja doskonale odnajduje się w roli żony myśliwego i przyrządziła mięso tak apetycznie, że już mniejsza o to strzelanie.

Na środę prognozowano znacznie lepszą pogodę, ale nie było łatwo o dobry plan. Przez cały wtorek zerkaliśmy od czasu do czasu na obraz na różnych kamerach. Ku naszej dużej przykrości stwierdziliśmy, że deszcz padał również na całkiem sporych wysokościach. Furek zasugerował, żeby wyjechać wagonikiem do Rudolfshütte na ok. 2300 i pokręcić się po okolicy, którą znał ze swojej letniej wycieczki z rodziną. Planem maksimum byłoby wejście na Stubacher Sonnblick (3088). W innych warunkach takie rozwiązanie trochę by mnie odstręczało, bo wokół Rudolfshütte jest ośrodek narciarski, a sama "chatka" jest byłym schroniskiem alpejskim, przerobionym przez prywatnego inwestora na hotel dla narciarzy na 350 miejsc. Czyli dosyć mało romantycznie. Jednak co środa, to jednak nie weekend (a wtedy pewnie byłoby gorzej); a poza tym w kontekście tego wtorkowego deszczu, wywindowanie się wysoko miało sens.

Liczyliśmy się z zagrożeniem lawinowym, więc trasę dobraliśmy "po w miarę płaskim". Na samochodach zaparkowanych pod dolną stacją kolejki w Enzigerboden spoczywało jakieś 30 centymetrów świeżego śniegu. W pięknie zapowiadający się, słoneczny dzień wjechaliśmy wagonikiem na górną stację kolejki, zjechaliśmy krótki kawałek trasą narciarską "na drugą stronę" i ... rozpoczęliśmy torowanie przez jezioro Weißsee w puchu do połowy łydki! Dopiero czterysta metrów wyżej, na skraju lodowca, podczas naszej zasłużonej przerwy, dopędziła nas dwójka Austriaków - dziadek z przodu, a za nim córka. Podziękowali za założony ślad. Zażartowałem, że teraz "ich kolej", na co dziadek stwierdził z lekką nutką zmęczenia w głosie, że "spróbuje". Potem zrobiło mi się trochę głupio, no bo w końcu przecież godzi się staruszki przeprowadzać przez jezdnię, a dziadkom w Alpach torować ślad, prawda? Nasza trójka związała się liną z okazji wejścia na lodowiec i rozpoczęliśmy pościg za "dziadkiem", ale dogonić go nie było sposób - mimo tego, że on torował, a my szliśmy po jego śladzie. Tyle w sprawie "lokalnych dziadków"...

Punktem kulminacyjnym naszej wycieczki była przełęcz Granatscharte (2950). Na szczyt ostatecznie nie weszliśmy. Nie było na nim wystarczająco dużo "podkładu", trzeba by na butach forsować skalne płyty pokryte tu i ówdzie głębokimi depozytami świeżego śniegu. Może i do zrobienia, ale na tej wysokości wiało już bardzo mocno, a nam paliło się do zjazdu. Okazał się tak pyszny, jak sobie wyobrażaliśmy! Zostawiając po sobie linie krótkich zakrętów w lodowcowym puchu, zjechaliśmy do miejsca tej naszej pierwszej przerwy. Tam założyliśmy foki ponownie i podeszliśmy jeszcze raz niemal pod Granatscharte. Po kolejnym, równie dobrym zjeździe tą samą trasą czekał na nas jeszcze dobrze nachylony i dobrze naśnieżony żleb, sprowadzający do małego jeziorka na 2500. Niżej też było miło, ale jednak trochę za mało stromo, przynajmniej jak na świeży śnieg. Do Weißsee jechaliśmy głównie "na krechę", po drodze spotykając jeszcze czworo Czechów ciągnących pod górę; trochę chyba szalonych, bo wszak dzień ciągle krótki, a było już przecież późne popołudnie.

Dotarliśmy do terenów ośrodka narciarskiego i poczłapaliśmy na fokach z powrotem do górnej stacji kolejki. Stamtąd prowadził kolejny etap - zjazd ubitymi trasami narciarskimi do pośredniej stacji na około 1740. Ku naszemu zdziwieniu, warunki na trasach były ledwie "poprawne". Próbowaliśmy trochę zboczyć z wytyczonego szlaku, ale Furek zaraz chwycił jakiś kamień; w końcu ten świeży opad spadł tutaj na wcześniej bardzo mało zaśnieżone podłoże. Utwierdziło nas to w przekonaniu, że cały plan był dobry - wszak lepiej zjeżdżać, niż schodzić, a gdyby nie te trasy narciarskie, to gdzie indziej pewnie skasowalibyśmy narty, nie widząc gdzie pod świeżym śniegiem są kamienie. Miłym zaskoczeniem na koniec był "szlak narciarski" ośrodka, prowadzący przez las ze stacji pośredniej do parkingu (1460). Na początku sporo trzeba się było odpychać i człapać. Nic dziwnego, że mapa ośrodka mocno sugeruje "normalnym ludziom" zwiezienie do parkingu siebie i swoich nart wagonikiem. Ale dla wytrwałych była przewidziana nagroda: po ciekawym trawersie, zawieszonym nad doliną potoku Weißenbach, puściliśmy się w dół stromą leśną drogą, wyczyszczoną najwyraźniej z kamieni ... i pokrytą grubą warstwą puchu! Dawno nie zjeżdżałem lasem z taką przyjemnością. Ta świetna wycieczka objęła w sumie 1320 m podejśc i oczywiście znacznie więcej zjazdów, wobec skorzystania z wagonika. Po torowaniu, łydki bolały mnie przez trzy kolejne dni.


SŁOWACJA: Tatry Zach. - Mnich Jałowiecki i Babky

26 01 2025
Uczestnicy: Teresa i Damian Szołtysik, ...

Na parkingu w Bobreveckiej Vapenicy leżały tylko nędzne płaty śniegu a teren powyżej był szary, przypominając raczej koniec kwietnia niż stycznia. Narty zabieramy bardziej z przekory niż rozsądku. Podchodzimy dość wysoko (na 1200 m) "z buta" lecz potem nasze nastroje ulegają całkowitej zmianie. Zakładamy narty na nogi i nie zdejmujemy już ich aż do powrotu w to miejsce. Wychodzimy na nich na Jałowieckiego Mnicha (1460) opadającego do dol. Jałowieckiej pionową ścianą z magicznymi widokami na ten rejon Tatr. Powrotny zjazd na fokach do schroniska Pod Narużim. Po posiłku, dość stromym i niezbyt łatwym z uwagi na warunki podejściem windujemy się na masyw Babky. Łagodną, choć czasem najeżoną skałami granią osiągamy po śniegu jego kulminację (1566). Pogoda była piękna, śnieg puszczony choć u góry trochę zakleszczający. Zjazd rozległymi polanami po szeroko opadającej grani do szlaku wejściowego bardzo fajny choć troszkę wymagający. W radosnych nastrojach szybkim zjazdem osiągamy granicę śniegu i nawet powrotne ale i szybkie zejście "z buta" nie psuje już naszego humoru. Zatoczyliśmy fajną pętlę i zrobiliśmy 13 km i 900 m przewyższenia.

Foto: http://foto.nocek.pl/index.php?path=.%2F2025%2FBabky

Beskid Śl. - Błatnia-Klimczok-Szyndzielnia

19 01 2025
Uczestnicy: Ola Rymarczyk, Asia Jaworska

Pierwotnie proponowana przez Olę godzina wyjazdu nie spotkała się z moim entuzjazmem. W końcu kto wyjeżdża na Błatnią o 5:30?? Wyjechałyśmy więc po 6 i był to o dziwo bardzo dobry pomysł. Ruszyłyśmy z Wapienicy. W schronisku na Błatniej byłyśmy nieco po 10 i mogłyśmy w spokoju delektować się górskim klimatem i ...pysznym obiadem. Po wyjściu ze schroniska napierały już tłumy, bo pogoda w tym dniu była niesamowita. Poza tym wiadomo...jest to jednak beskidzki klasyk :) Mimo tłumów było bardzo fajnie i treściwie-zrobiłyśmy 19 km pętlę.

Beskid Żyw. - Pilsko

19 01 2025
Uczestnicy: Asia Piskorek, Łukasz Piskorek

Spontanicznie decydujemy się na niedzielną skiturę. Nie do końca pewni warunków śniegowych w górach, wybieramy znany cel z równie znaną i ośnieżoną nartostradą. Wiedząc, że w obszarze kopuły szczytowej Pilska, warunki nie są za dobre i jest dużo wystającej kosówki, decydujemy się na wydłużenie podejścia podchodząc przecinkami w lesie pomiędzy zielonym, a żółtym szlakiem i zakończenie wycieczki na Hali Miziowej. Śnieg zmrożony, w wielu miejscach wystawały gałęzie lub przebijała woda, szliśmy raczej w cieniu, dopiero na Hali wygrzewamy się w słońcu (dosłownie, bo słonce tak grzało, ze wiele osób leżało w koszulkach na leżakach, wystawionych przed schroniskiem). Tam, po krótkiej przerwie zdejmujemy foki i zjeżdżamy w dół już po nartostradzie.

Foto: http://foto.nocek.pl/index.php?path=.%2F2025%2FPilsko

Beskid Żyw. - Bacmańska Góra i Boraczy Wierch

19 01 2025
Uczestnicy: Teresa, Paweł i Damian Szołtysik

Wszystko w tym dniu było wręcz cudowne. Pogoda, warunki, pejzaże, temperatura, śnieg i jeszcze by można wymieniać trochę. Od odosobnionego parkingu w dol. Bystrej (poniżej Huty Złatna) ruszamy od razu na nartach bez szlaków na Bacmańską Górę (1058). Późnej obniżamy się na przełęcz i podchodzimy na Boraczy Wierch (1248). Pierwszych ludzi spotykamy dopiero na szlaku do Lipowskiej. Z szczytu zjeżdżamy po dość dobrych śniegach na Halę Bieguńską. Dalej do najniższego punktu hali i leśnymi duktami wprost w dół do doliny. O dziwo śniegu jest na tyle dużo, że bez przeszkód (typu kamienie, korzenie) fajnym zjazdem osiągamy dolinę. W Dolinie Śmierdzącego Potoku zatrzymujemy się przy źródle Matki Boskiej (potok zawdzięcza nazwę zawartości siarkowodoru w wodzie). Na nartach śmigamy aż do parkingu. 600 m deniwelacji.

Foto: http://foto.nocek.pl/index.php?path=./2025/BoraczyW


SŁOWACJA - Oravské Beskydy - Pilsko

18 01 2025
Uczestnicy: Mateusz Golicz, Aleksandra Skowrońska-Golicz (WKTJ)

Zostawiamy auto pod orczykami w Sihelnym. Wokół parkingu jest świeży i miękki śnieg, zapowiadający dobry dzień. Okazuje się to jednak całkowitą "podpuchą". Pogoda jest wyżowa, słoneczna. Domyślam się, że zapewne codzienna ostatnio inwersja "przytrzymała" puch w dolinie w dobrym stanie. Wyżej w lesie jest znacznie gorzej, śnieg jest rozmięknięty, osiadły, a przede wszystkim jest go dosyć mało. Idziemy mały kawałek na szagę, potem fragmentem rowerowej drogi, a dalej już "normalnym", niebieskim szlakiem przez las, wzdłuż doliny Suchego Potoku. Śnieg klei się nam do fok - w partiach podszczytowych już na tyle paskudnie, że ściągamy narty i przez jakieś piętnaście minut ciągniemy piechotą. Na trasie podejścia spotkaliśmy w sumie z osiem osób, ale na wierzchołku - wielka impreza! Masy ludzi, a do tego jeszcze pies przywiązany do krzyża. Ola spotyka nawet koleżankę z pracy. Prawie cały ten tłum zamierza wrócić trasami ośrodka narciarskiego. Cieszę się bardzo, że zdecydowaliśmy się na wycieczkę od strony słowackiej. Zjazd z wierzchołka początkowo jest w nawet miłym śniegu, ale jednak trochę hamującym ... no i wiadomo, jak to przy szczycie Pilska - jest dosyć płasko. Przez las idzie nam niespodziewanie dobrze, nawet da się chwilami zjechać z drogi i nie uszkodzić nart. Jak na pierwszą wycieczkę narciarską sezonu, było całkiem poprawnie. No i miło było się trochę zmęczyć; wyszło 700 Hm.

Beskid Śl. - biwak zimowy

11 - 12 01 2025
Uczestnicy: Teresa i Damian Szołtysik + 56 osób z różnych klubów speleo i taternickich

Po zawodach przez chwilkę wahaliśmy się czy mamy jeszcze spręż by podejść niemal drugie tyle (477 m przewyższenia i 5 km) na biwak zimowy pod Magurkę Radziechowską. Trochę bez przekonania jedziemy jednak do Radziechow skąd planowaliśmy start na miejsce biwakowe, które Jurek Ganszer z SBB wyznaczył na spotkanie ludzi z klubów speleo i taternickich. Prawie cały dystans podchodzimy na nartach w szalejącej zadymce śnieżnej. Przed wejściem do lasu gdzieś zmoczyliśmy foki więc podejście przy klejącym się do fok śniegu jest masakrą. Przed północą dowlekamy się do biwakowego ogniska (niemal 1000 m. n.p.m.), gdzie spotykamy naszych przyjaciół m. in. z SBB. Rozbijamy nie bez trudu namiot i niemal od razu kładziemy się spać. Zrobiliśmy dzisiaj 1030 m deniwelacji.

Nazajutrz rano robimy grupowe zdjęcie pozowane i pakujemy się do powrotu. Wracamy tym samym szlakiem, który od wczoraj został kompletnie zasypany i poruszanie się w kopnym śniegu lekko w dół nastręcza trochę trudności. Na stromym kamienistym i wąskim odcinku zdejmujemy narty by potem znów na nartach zjechać aż do auta.

Relacja SBB: https://speleobielsko.pl/sprawozdania/item/6635-2025-01-11-12-biwak-zimowy-nr-31-beskid-slaski

Foto: http://foto.nocek.pl/index.php?path=.%2F2025%2FBiwak

Beskid Śl. - Vertical Night Race

11 01 2025
Uczestnicy: Teresa i Damian Szołtysik

Start p.k. w nocnych zawodach skiturowych (Puchar Polsk PZA, zawody organizowane przez Kandahar Chorzów). Z Soliska trasą zjazdową podejście na Mł. Skrzyczne. Daje to 554 m przewyższenia i 3,11 km dystansu. Limit czasowy był 1 godz. 20 min. Wyrobiliśmy się w 49 min. Teresa dzielnie mnie goniła i choć w kilku miejscach ciut czekałem aby nie zbłądziła to i tak zasługuje na uznanie. Spotykamy tu parę znajomych. Cały czas kurniawa + śnieg z armatek. Zjazd bez gogli w tych warunkach, w ciemnościach był większym wyzwaniem niż podchodzenie. Dopiero w aucie na parkingu doszliśmy do siebie. A czekał nas jeszcze biwak zimowy.

Beskid Śl. - Jaskinia Wiślanka + skitura na Cienków

09 01 2025
Uczestnicy: Paweł i Damian Szołtysik

Do jaskini o dziwo podchodzimy po mokrym śniegu (wokół właściwie go nie było). Po odszukaniu (nie tak ewidentnie) otworu wchodzimy studzienką i penetrujemy dwie salki. Do ciasnot się nie pchamy. Później podjeżdżamy pod Cienków gdzie naśnieżone są tylko nartostrady. Podchodzimy bokiem by później zrobić fajny zjazd. Ludzi na stoku zaledwie kilku.

Foto: http://foto.nocek.pl/index.php?path=.%2F2025%2FWislanka

Beskid Śl. - Świniorka

05 01 2025
Uczestnicy: Teresa i Damian Szołtysik

Inauguracja sezonu skiturowego. Krótki wypad w góry bo dopadało trochę śniegu. Z Brennej Leśnicy podejście leśnymi drogami na grzbiet między Orłową a Świniorką (700). Śniegu ok. 15 cm. Na podejście na fokach starczy lecz na zjazd stanowczo za mało. Wszędzie wystają kamienie więc część grzbietowego szlaku schodzimy z nartami w rękach. Na Świniorce są naśnieżane trasy ośrodka narciarskiego. Armatki pracowały lecz nikt tam jeszcze nie zjeżdżał. Zjazd dość trudny po różnych śniegach typu twardo/miękko. W padającym śniegu windujemy się jeszcze na przeciwległy skłon doliny Leśnicy i od góry fajnym już zjazdem docieramy do auta. 375 m przewyższenia, 7 km.

Foto: http://foto.nocek.pl/index.php?path=.%2F2025%2FSwiniorka

Tatry Zach. - Piwnica Miętusia

05 01 2025
Uczestnicy: Karol Pastuszka oraz sporo osób ze środowiska, w tym kilka osób z Golla: Mewa, Sonia i Witek

Generalnie to wydaje mi się, że przez Święta ludzie zjedli za dużo serniczka i bali się mojej propozycji pójścia w Ciasne Kominy w jaskini Miętusiej. W związku z czym musiałem zastosować plan B. Zadzwoniłem do Piotra G. z WKTJ-u, który planował front robót przez długi weekend w Piwnicy Miętusiej, i potwierdził mi, że będzie robótka dla mnie. Tak więc w niedzielę podjechałem do Kir, gdzie z parkingu zgarnęła mnie ekipa z Mewą i poszliśmy do jaskini. Podejście dojść upierdliwe, bo troszkę nowego śniegu dosypało, temperatura z rana -15C i dodatkowo wiatr. Na szczęście nie było to długie podejście, a jaskinia posiada miłą przebieralnię. Ostatecznie zostałem przydzielony do grupy kopaczy i poszliśmy na przodek zwany Jacuzzi, który był niespełna 15-20 min. od wejścia. Sam proces kopania był w pełni zautomatyzowany (w kopanie i transport urobku, było zaangażowanych sześć osób), jednak po 4h leżenia na mokrym błotku każdy z nas poczuł dyskomfort termiczny. Po wspólnym posiłku i herbatce grupa zdecydowała o powrocie. Czułem troszkę niedosyt, bo zwiedziłem ułamek tej jaskini, ale dobrze było się przejść na prostą akcję i poznać nowych ludzi z różnych klubów i patenty na kopanie. Reasumując mile spędzona niedziela.

WŁOCHY: Transardynia rowerem

27 12 2024 - 05 01 2025
Uczestnicy: Paweł Szołtysik, Bianka K. (os. tow.)

Mimo "grudniowych" warunków pogodowych, które jak się przekonaliśmy również w Śródziemnomorzu mogą być dość szczególne, zdecydowaliśmy się na pokonanie szlaku rowerowego Transsardynia. Szlak ten oryginalnie prowadzi przez wschodnią górzystą część wyspy i łączy dwa duże miasta Sardyni: Olbię i Cagliari, na dystanie ok 400 km. Szlak ma wiele odnóg i alternatyw, a w naszym przypadku jako że nie było aktualnie możliwości transportu rowerów pociągiem do Olbi, decydujemy się na trasę Sassari - Cagliari by od pewnego momentu następnie stricte trzymać szlaku.

Późnym wieczorem przylatujemy do Cagliari. Następnego dnia wypożyczamy rowery w które mieliśmy zarezerwowane już z parodniowym wyprzedzeniem i zaraz potem udajemy się pociągiem do miasta Sassari na północnym wschodzie wyspy. Nazajutrz już ruszamy w drogę na dwóch kółkach. Pierwsze dwa etapy pokonujemy bardzo urozmaiconym terenem, po części poruszając się szlakiem pieszym do Santiago lub z rzadka mało uczęszczanymi asfaltami. Jedynie przed wjazdem do miast Ozieri i Nuoro na drodze jest dość spory ruch. W sylwestra robimy dosyć krótki etap do Orgosolo tym samym również wjeżdżamy na szlak Transsardynia. W Nowy Rok przy pięknym wschodzie słońca ruszamy w stronę miejscowości Villagrande Strisaili. Tego dnia zagłębiamy się w góry, a szlak miejscami pokazuje swoje prawdziwe oblicze. Czasami jest to do pokonania trudny trakt, trzeba znosić rowery lub pchać do góry. W czasie godzin porannych jest przymrozek który w drugiej połowie dnia tworzy niezły "maras". Po noclegu w Villagrande jedziemy poprzez bardzo ciekawy rejon wspinaczkowy i krasowy w stronę miasteczka Jerzu. Pogoda nam dopisuje. Choć puchowa kurtka okazuje się niezbędnikiem prawie przez całe dnie, nie spada nam ani jedna kropla deszczu. Po Jerzu jedziemy do Villasalto, po zjechaniu z asflatu za miastem Perdasdefogu pokonujemy interior ponad 30 km górskim szlakiem aż do Villasalto. Szlak bardzo urozmaicony, od wygodnego szutru do wyschniętego koryta rzeki po kamieniach i wąskie przecinki w lesie. Ostatni dzień to też przeprawa przez góry do miasta Sinnai już na przedmieściach Cagliari. Oddajemy wieczorem rowery, które się bardzo dobrze spisały. Obeszło się bez żadnych awarii. Następnego dnia udajemy się na chwile na plażę w Cagliari i późnym popołudniem lecimy z powrotem do Krakowa.

Foto: http://foto.nocek.pl/index.php?path=./2025/Sardynia

Jura - skałki okolic Ryczowa

01 01 2025
Uczestnicy: Teresa i Damian Szołtysik

Penetrujemy skałki góry Dupnica. Zaglądamy do jaskini Niski Tunel (nieopodal jest też wysoki). Później obchodzimy skałki Bazelowa, Małpia, Industrialna, Kacze, Brzuchatą Turnią. Na koniec obchodzimy Szczebel. Pusto, nikogo nie spotykamy. Mocno wiało.

Foto: http://foto.nocek.pl/index.php?path=.%2F2025%2FRyczow

Tę stronę ostatnio edytowano 9 mar 2025, 23:23.
zaloguj się